"You do not need to fly to the other side of the planet to do an expedition. You do not need to be an elite athlete, expertly trained, or rich to have an adventure. Adventure is only a state of mind. Adventure is stretching yourself; mentally, physically or culturally. It is about doing what you do not normally do, pushing yourself hard and doing it to the best of your ability. And if that is true then adventure is all around us, at all times.." Alastair Humphreys

walking to Stolpe - 09'2013

PRELUDIUM

Razem z Markiem na sobotę i niedzielę zaplanowaliśmy pieszą wyprawę do Stolpe nad Zalewem Szczecińskim. Według wstępnej kalkulacji łącznie do pokonania miało być około 50 kilometrów przy założeniu, że zabieramy ze sobą pełne wyposażenie. Obejmowało to ciuchy na wszelką pogodę, czyli słońce i deszcz. Ponadto namiot i prowiant oraz zapas wody na dwa dni.
W założeniu pełna samowystarczalność. Do tego dwie minikuchenki gazowe - bez wyjątkowej potrzeby nie rozpalamy ogniska. Oczywiście wszystkie śmieci i odpadki zabieramy ze sobą. Miejsce po obozowisku powinno pozostać w nienagannym stanie.
Niestety to jest typowo polska przywara - śmiecenie i niszczenie pięknych miejsc. Kiedyś pokazałem, jak wyglądają moje okolice - majówki qrwa
Takie ślady napotykaliśmy również w Niemczech wiele kilometrów dalej. Resztki jednorazowych grilli, butelki i puszki po polskim piwie przy ścieżkach rowerowych, torebki z naszych sklepów. Niemieckie odpadki są zupełnym wyjątkiem.
Tyle tytułem wstępu.

Vega ma również swoje prawa i zwyczaje. Tak więc zwyczajowo jeszcze przed szóstą rano wybraliśmy się na naszą trasę - trzy godziny łażenia i około 8 kilometrów do przejścia. Trasa jest zawsze ta sama. Vega nie lubi zmian i nowości.













WSTĘP

Sobota i niedziela - łącznie przemaszerowane około 65 kilometrów. Z tego 50 kilometrów z pełnym wyposażeniem wyprawowym wspólnie z kumplem Markiem.
Poza przyjemnością wędrowania i podziwiania okolica całe przedsięwzięcie miało różne inne cele:

- sprawdzenie różnych założeń co do sprzętu i wyposażenia na dłuższe piesze wyprawy,
- przetestowanie dokumentowania i orientowania się w terenie za pomocą elektronicznych gadżetów, w końcu mamy XXI wiek

W tym rozdziale pokazuję zdjęcia i trasy uzyskane przy pomocy smartfona Samsung Xcovery - niezły sprzęt na wyprawy. Wodoodporny i wstrzasoodporny - oczywiście w ograniczonym zakresie, do nurkowania użyłbym bardziej profesjonalnego wyposażenia. Zdjęcia uzyskują geotagi, co pozwala je później lokować dokładnie w miejscu wykonania.
Mapy offline dla orientacji w terenie. Zapis przebytej trasy za pomocą Endomondo i eksport danych do Google Earth.
























WYRUSZAMY W DROGĘ

O dziesiątej rano odwiedziliśmy SH - ja trafiłem dobrą torbę biodrową na sprzęt, natomiast Marek świetne spodnie trekingowe.
Wrzuciliśmy plecaki na plecy :-) i przed południem ruszyliśmy w trasę.Dawno już nie wędrowałem z obciążeniem i całość wydawała mi się dość ciężka. Sprzęt fotograficzny wcale nie poprawiał sytuacji.

Na początek zeszliśmy z zaplanowanej trasy, aby sprawdzić nasyp kolejowy z pierwszej polowy ubiegłego stulecia. Jest to pozostałość dawnej i już nie istniejącej trasy kolejowej Berlin-Świnoujście.
Dalej wagony były przewożone przez Świnę promem kolejowym, aby pociąg ruszył w stronę Gdańska.
Zaraz po II WS wiele elementów infrastruktury zostało rozebranych i wywiezionych w różnych kierunkach.
Niestety nasyp nie nadawał się do wędrówki. Następnie już w lesie pomyliliśmy kierunki i dołożyliśmy niecały kilometr.
Po drodze napotkaliśmy uroczysko i tam był pierwszy przystanek.

Dalej to już normalna wędrówka i poprawianie mocowania wyposażenia. Dość szybko zacząłem odczuwać staw biodrowy i tak już pozostało do końca wyprawy.
















WĘDRUJEMY DALEJ


Rozpoczęły się bardziej rozległe widoki - łąki, pola i w oddali Zalew Szczeciński. Po drodze mija nas niemiecka para w słusznym już wieku - coś tak, jak ja. Podróżują na dużych hulajnogach z turystycznym ekwipunkiem. Mam mgliste przeczucie, że niebawem zaopatrzę się w podobny sprzęt.

Zwraca uwagę duża ilość miejsc nakierowana na agroturystykę i rowerowych podróżników. Są to zarówno odrestaurowane stare budynki, jak również nowe obiekty.  Jednak te drugie swoją stylistyką w pełni nawiązują do tradycyjnej zabudowy. Nie spotyka się architektonicznych eksperymentów.
Widać olbrzymią dbałość o zachowanie spójnego wizerunku wyspy.

Około godziny dziewiętnastej docieramy docieramy do Stolpe. Ja już dość wyraźnie czuję ścięgna i mięśnie. Natomiast Marek jest w bardzo dobrej formie.


















WIECZOREM W STOLPE

Po ponad 20 kilometrach pieszej wędrówki dotarliśmy do miejscowości Stolpe. Trochę już zmęczeni przysiedliśmy na ławeczce nad malowniczym stawem aby trochę odpocząć.
Powoli nadchodził wieczór, a przed nami było jeszcze kilka kilometrów do zaplanowanego miejsca na obozowisko.
Po krótkim czasie ruszyliśmy dalej. Po drodze obejrzeliśmy świetnie odrestaurowany zamek. Przynajmniej fasada budynku. Na ewentualne obejrzenie wnętrz było już stanowczo zbyt późno.
W czasach DDR/NRD zameczek został całkowicie zdewastowany i zapuszczony. Rozebrano również widoczne na zdjęciach, współcześnie odtworzone wieżyczki. Wszystko po to, aby w świadomości mieszkańców Stolpe zatrzeć ślady wcześniejszych czasów wspominanych z nostalgią.
Zresztą, jak mógł wyglądać ten obiekt przed odnowieniem można zobaczyć na kolejnym zdjęciu pokazującym stojący nieopodal budynek. Chociaż również i tutaj można było zobaczyć przygotowania do remontu. M.innymi palety z ceramicznymi dachówkami przeznaczonymi na odtworzenie dachu.
Tak modnego u nas styropianiu i opakowań z akrylowym tynkiem nie było.

Po pierwszej nieudanej próbie znalezienia dalszej drogi ruszyliśmy dalej poprzez kukurydziane pola na dziką plażę nad zalewem.










KUKURYDZIANE POLA

Opuszczając Stolpe szukaliśmy, jak najkrótszej drogi na dziką plażę nad zalewem - miejsce zaplanowanego obozowiska. Oczywiście na początek trafiliśmy na "ślepą" ścieżkę. Dalszą drogę zamykały ploty na pastwiskach.
Zawróciliśmy i powędrowaliśmy polną drogę pomiędzy polami obsadzonymi kukurydzą. Po drodze minęliśmy stare wierzby - przy promieniach zachodzącego słońca wyobraźnia podpowiadała, jakie to tam różne stwory muszą mieszkać. Czasami lubią zapolować na samotnych wędrowców.

Droga się niemiłosiernie dłużyła, a plecaki były co raz cięższe. W końcu dotarliśmy na miejsce i przede wszystkim zaczęliśmy przygotowywać kolację. Odpaliliśmy kuchenki gazowe gotując wodę na kawę i pure ziemniaczane.
Spojrzałem na niebo i widząc kolorowe chmurki porzuciłem wszystko i nie patrząc na głód i zmęczenie złapałem aparat fotograficzny i poszedłem na dłuższy spacer.
Po powrocie kolacja i rozstawianie już w ciemnościach namiotu, również z przygodami zresztą.
Noc była bezchmurna, a niebo niesamowicie gwiaździste. Bez miejskiej łuny świateł wszystkie gwiazdy są na wyciągnięcie ręki.















WSCHÓD SŁOŃCA

Jak to zwykle na takich wyprawach bywa obudziłem się wcześnie rano. Było jeszcze ciemno, chociaż od strony wschodniej na niebie widoczne były pierwsze oznaki świtu. Marek jeszcze spał.
Założyłem cieplejszą kurtkę, nieprzemakalne spodnie ze względu na poranną rosę i powędrowałem na spotkanie słońca. Łącznie przez niecałe trzy godziny przedeptałem prawie 6 kilometrów fotografując ciekawsze motywy i przy okazji znalazłem ewentualna drogę powrotną do domu nad samym zalewem. Po wczorajszych trasach odczuwałem dość mocno naciągnięte ścięgno w lewem nodze.
Stwierdziłem również, że kurtka typu softshell, dobrze spisująca się przy porannym zimnym wietrze wcale taka komfortowa nie jest, gdy wzeszło słońce. Jednak dobry wełniany sweter, to jest to!

Pisząc tę relację i oglądając wykonane fotki przypomniałem sobie o pewnym filmie:
The Lament of Niyamrajafrom: Surya Shankar Dash
opowiadającym o naturze i cywilizacji. Warto obejrzeć.
ZWIJAMY OBOZOWISKO I RUSZAMY W DROGĘ POWROTNĄ

po powrocie z długiego spaceru okazało się, że Marek w międzyczasie częściowo zwinął już obozowisko.

Śniadanie, pakowanie i ruszamy w drogę powrotną. Ja odczuwam dość silny ból ścięgna w lewej nodze. Za porada Marka ruszam w stylu nordic-walking z kijkami. Dotychczas były używane, jako kijki do płachty-namiotu.










POLAMI PRZY ZALEWIE

W drodze powrotnej ominęliśmy Stolpe kierując się w stronę domu południową częścią wyspy Uznam. Staraliśmy się wybierać drogi, jak najbliżej zalewu.
Nie do końca się to udało, ale o tym później.

Zwykłe polne drogi i różne krajobrazy i obrazki. Stado kruków wirujące nad krawędzią lasu. Warto zwrócić uwagę, że chociaż tworzą stado, to jednak wyraźnie latają parami.
Sarenka wyglądająca ciekawie spoza krzaków. Stada rogacizny

Ponadto zarejestrowaliśmy trochę kanałów od strony zalewu. To się może przydać kiedyś w przyszłości przy kolejnej wyprawie po wodach Zalewu Szczecińskiego.

Pogoda dopisywała -świeciło słońce i było ciepło. Tylko czasami silniejsze podmuchy wiatru prosto w twarz lekko spowalniały marsz. Dobrze, że wyruszyłem o kijkach, bez tego nadwerężone ścięgno nie dałoby maszerować
 A i tak co jakiś czas musiałem wykonywać przysiady, gdy ból był zbyt silny i nie dało się iść. Te drobne dolegliwości nie mogły mi jednak zepsuć humoru. Otoczenie i krajobrazy wynagradzały wszystko.






















Ostatni już etap pieszej wędrówki po wyspie Uznam.



W zamiarze mieliśmy spenetrować ewentualne trasy wzdłuż południowej części wyspy, jak najbliżej Zalewu Szczecińskiego.

Trochę się udało, jednak nie do końca. Najbliżej zalewu trafiliśmy na tym odcinku tylko raz w rejon przystani żeglarskiej. Drogi w tym miejscu nie łączyły się w jeden ciąg. Według mapy była krótka kilkusetmetrowa przerwa i miałem nadzieję, że jakoś przedostaniemy się z jednej na drugą. Gdy już doszliśmy na miejsce okazało się, że ta przerwa to podmokły teren niemożliwy w prosty sposób do przebycia. Wracając powyżej trafialiśmy na wysokie płoty z elektrycznym pastuchem, też trudne do przebycia. Na dodatek oznaczałoby to nieuprawione wejście na prywatny teren. Zresztą w jednym miejscu i taka tabliczka się trafiła.


Biorąc pod uwagę upływający czas i dodatkowo przebyte 4 kilometry zrezygnowaliśmy z dalszego penetrowania brzegów pozostawiając to przedsięwzięcie na inne projekty.

Wybraliśmy inna trasę poprzez pola i okoliczne wioski. Piękne widoki i zmęczenie kolejnymi kilometrami.
Najtrudniejsze było do przejścia ostatnie kilometry. Droga się dłużyła, na dodatek musieliśmy wędrować skrajem szosy co chwilę ustępując miejsca pędzącym samochodom. Ten ostatni kawałek nie jest udokumentowany - nie chciało mi się fotografować, a i nie było specjalnie czego.













Cała wyprawa to wspólnie z Markiem przewędrowane ponad 50 kilometrów w ciągu dwóch dni. Nieśliśmy na plecach pełne wyposażenie obozowe oraz zapas wody i prowiantu na dwa dni.
Ja przespacerowałem dodatkowo około 15 kilometrów samotnie.

Cała wyprawę uważam za bardzo udaną i już chodzą nam w głowie kolejne projekty. Jeden z większych to co najmniej tydzień po dzikich terenach Irlandii w maju przyszłego roku. Będą też inne mniejsze projekty. Jakie?
Czas pokaże.


No comments: